2014-01-40-1…Prywatna rezydencja, a w niej kilkadziesiąt czujek i kamer, intruz wykrywany jeszcze przed dojściem do budynku, wartownia z uzbrojonymi ochroniarzami oraz psem, patrol interwencyjny krążący w pobliżu. Do gabinetu dostałem się w osiem minut. Zamontowałem ukrytą kamerę z mikrofonem i wyszedłem niezauważony.

…Biurowiec dużej korporacji, a w nim kamery rozpoznające twarz, czytniki linii papilarnych, czujki odporne na maskowanie, kilkunastu pracowników ochrony. Do budynku wchodzę w godzinach otwarcia jako interesant i ukrywam się do momentu zamknięcia, blokując w tym czasie niezbędne czujki i kamery. Nocą dostaję się do biur zarządu, uruchamiam komputer i kopiuję dane. Czekam do rana i wychodzę frontowymi drzwiami.

 

W obydwu przypadkach inwestorzy wydali na zabezpieczenia średnio po kilkaset tysięcy złotych. Ja, aby je pokonać potrzebowałem kilkadziesiąt złotych. Moje wyposażenie? Karta bankomatowa, śrubokręt, taśma izolacyjna, strzykawka, kombinerki, miernik, itp. Większość można kupić w markecie budowlanym wydając nie więcej niż kilkaset złotych.

Niniejszy artykuł jest pierwszym z serii, która będzie omawiała sposoby i techniki pokonywania zabezpieczeń, więc na początek małe wprowadzenie i kilka przemyśleń. Jeżeli ktoś myśli, że zobaczy tu niesamowite hollywoodzkie tricki lub zaawansowane technologicznie sztuczki, to już teraz może przejść do kolejnych artykułów. Większość sposobów jest tak banalna, że aż boli. Mam co prawda na swoim koncie opracowanie i wykonanie innowacyjnych urządzeń pozwalających blokować systemy zabezpieczeń, ale uważam, że na łamach jakiegokolwiek czasopisma nie powinienem ich przedstawiać.

Co zatem pokażę? Skąd materiały do artykułu? Działam w branży security od przeszło dwudziestu lat realizując systemy bezpieczeństwa w szerokim zakresie. Od dziesięciu lat zajmuję się również testowaniem systemów oraz pojedynczych urządzeń, które wykonuję we własnym laboratorium oraz na czynnych obiektach. Tak właśnie powstał materiał do prezentacji. Oczywiście opisując kolejne zdarzenia będę wprowadzał drobne zabiegi i modyfikacje uniemożliwiające odkrycie o jakim obiekcie mowa, ale proszę mi wierzyć − efekt końcowy nie straci na wartości. Od wielu lat testuję obiekty na dwa sposoby. Pierwszy to zlecone audyty bezpieczeństwa. Kolegów „fachowców”, którzy uważają, że tylko oni mogą używać słowa „audyt” z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Bywam samodzielnym audytorem lub tylko członkiem szerszego zespołu. Niestety zleconych audytów jest znacznie mniej. To mnie zresztą nie dziwi. Wyobraźcie sobie, że wydaliście dwieście tysięcy na zabezpieczenia, a teraz musicie zapłacić audytorom kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy tylko po to, aby dowiedzieć się, że te wydane dwie stówy wyrzuciliście w błoto i potrzeba jeszcze kolejne sto, żeby to usprawnić. Oczywiście w uproszczeniu.

Drugi sposób to tzw. „darmocha”. Proponuję klientowi, że za darmo pokażę mu błędy w jego systemach bezpieczeństwa i ochronie. Podkreślam, że w tym przypadku słowo klucz to „za darmo”. Statystycznie siedmiu z dziesięciu klientów wyraża zgodę. Zdarzyło mi się też wykonać kilka testów na własną rękę, nie informując klienta o moich zamiarach. Przypływ adrenaliny w takich przypadkach jest bezcenny. Obiekty, które poddaję testom za darmo, wynajduję zazwyczaj przypadkiem. Większość z nas pracujących w tej branży ma skrzywienie zawodowe polegające na tym, że gdzie się tylko pojawimy – nawet będąc na wczasach z rodziną – tam pierwsze co zauważymy wchodząc do banku, sklepu, urzędu, to wszelkie defekty związane z bezpieczeństwem. A to błędna dyslokacja ochrony, a to nieudolny pracownik ochrony, a to źle zamontowane czujki, itd. Ja mam tak samo. Będąc prywatnie w Krakowie, Warszawie, Poznaniu czy Przemyślu, nie potrafię przejść obok takich sytuacji obojętnie i albo tylko je fotografuję, albo gdy temat jest ciekawy i mam na to czas, proponuję test właścicielowi.

Po wielu latach doświadczeń doszedłem do wniosku, że przy dzisiejszych standardach nie ma szans na to, aby jakikolwiek obiekt był naprawdę bezpieczny. Dlaczego tak myślę? Bezpieczeństwo to rozległy i skomplikowany proces, którego sukces zależy od wielu czynników. Wybór konkretnych rozwiązań oraz ich wykonawców, to dopiero początek drogi. Realizacja procesów ochrony wymaga od inwestora, wykonawcy i wszystkich partnerów ścisłej współpracy na każdym etapie. Niestety wiele branż w szeroko pojętym budownictwie oraz spora część inwestorów lekceważy procesy bezpieczeństwa. Zresztą „fachowcy” z naszej branży dokładają do tego swoją cegiełkę. Jeden z głównych problemów procesu bezpieczeństwa polega na braku spójności. Każdy myśli o sobie. Wykonawca systemu alarmowego wykona dobry system, ale nie interesuje go, jak będzie wyglądała ochrona fizyczna obiektu. Nie jest przecież od tego. Ambitny ochroniarz przyłoży się do czujnego patrolowania, ale nie ma pojęcia o pracy technika i żyje w błogiej nieświadomości, że systemy, które obsługuje są nieskuteczne. Nawet jeśli połączymy dobrego technika z sumiennym ochroniarzem, do akcji wkracza niezawodny inwestor, który na klawiaturze do strefy zamkniętej przykleja kartkę z kodem dostępu. Porównajmy proces bezpieczeństwa do ogniw łańcucha, czyli ochroniarz, technik, inwestor, ale też projektant, producent czy zwykły użytkownik systemu są kolejnymi ogniwami, a wiadomo, że łańcuch jest tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo. Zatem jakie mamy szanse na uzyskanie odpowiedniego poziomu ochrony? Czy jest wśród Was drodzy czytelnicy ktoś, kto widział zabezpieczony obiekt, w którym nie było słabego ogniwa? Jeśli tak to wiele bym dał, aby go zobaczyć. To jak święty Graal. Niestety większość obiektów, które widziałem, słabych ogniw ma kilka lub wręcz wszystkie!

Zresztą niejednokrotnie problem zaczyna się już na początku u nas samych. Mam na myśli pracowników branży security. Aby nie przynudzać podam tylko trzy proste przykłady.

(...)

 

Tomasz ŁAZOWSKI

 

Cały artykuł przeczytają Państwo w piśmie Ochrona Mienia i Informacji 1/2014

 

Pin It